czwartek, 1 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ 55

-Mocną kawę i 3 kanapki, jeden kawałek ciasta czekoladowego i 4 batoniki. -robiłem sobie jedzenia na zapas.

Szedłem przez korytarz, poczułem że ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem Marię.
-Chłopcze jak ty wygladasz! Słuszne ty chociaż? Jesz coś? -wydarła się na mnie. Głupio mi było.
-Nie, nie jestem głodny. Gdy patrzę na nią i wiem że ona niedługo.... -nie chciałem mówić dalej.
-Niee martw się wszystko będzie dobrze. -przytuliła mnie do siebie.
-Jak może być dobrze jeżeli dawcy nadal nie ma. Nie raz myślę czy bym ja nie mógł zostać dawcą.
-Po części jest już dawca. -uśmiechnęła się do mnie.
-Taaa ciekawi mnie kto. -powiedziałem z ironią.
-Ja... Ja jestem dawcą.
-Co! A co z panią. Pani jest dla niej jedyną rodziną!
-Nie ty też jesteś jej rodziną. Ja kiedyś i tak bym musiała umrzeć a tak to mogę zrobić coś dobrego. Ona jest młoda nie zna jeszcze tych wszystkich ścieżek w życiu. Mali jeszcze osób poznała. Ja już przez to wszystko przeszłam. Teraz jest na nią kolej. -uśmiechnela się a ja że łzami w oczach wtulilem się w nią bardziej. -Zjedz coś a ja idę się dopytac lekarza czy przeszczep będzie pasować.
-Dziękuję. Dziękuję. Jest pani magiczną.

Wziąłem reklamówkę i pobiegłem do sali gdzie leży Rose.
-Kochanie bedziesz żyć. Rozumiesz bedziesz żyć! -chociaż tego nie słyszała darlem się jak najgłośniej umiałem.

3 DNI PÓŹNIEJ.

To właśnie dziś Rose będzie miała przeszczep.
-Trzymaj synu. -kobieta leżała na łóżku szpitalnym i miała już wjechać do pomieszczenia gdzie to wszystko się będzie działo.
-Mogę się z nią pożegnać. -zapytałem pielęgniarek które ją wiozly.
-Masz 2 minuty. -powiedziały i odeszły.
-Mario nigdy o tobie nie zapomnę. -zacząłem płakać.
-Chodź tu do mnie. -kobieta rozłożyła ręce a ja się w nią wtuliłem. -Ja będę u góry, będę przy was zawsze. Nie skrzywdź Rose. Iii obiecaj że bedziesz przy niej.
-Obiecuje. -kobiety już nie było. Wjechała na salę operacyjną.

12 GODZIN PÓŹNIEJ
-Doktorze! -podbiegłem do faceta w białym fartuszku.
-Przeszczep musi się przyjąć. Dajmy dzień i później zobaczmy co będzie dalej. -powiedział i otarł spocone czoło.
-Dziękuję. -wyszeptałem.

W ten nic się już nie działo chyba że to jak cała drużyna koszykarska dzwoniła i pytała co z Rose, czy przeszczep się przyjął.
Na razie Rose będzie mieszkać u mnie. Szkoda że przegapiła bal, chłopaki też gadali że oni sami nie pojechali na bal tylko siedzieli u Chrisa w domu i się modlili. Dlatego właśnie ich traktuje jak braci.
Zasnąłem na łóżku obok. Dostałem je od lekarza żebym nie spał na krześle.

*OCZAMI ROSE*

Było ciemno. Usłyszałam głos;
-Chcesz? Chwasty wrócić na Ziemię? Jesteś tego pewna?
-Taj proszę! Ja chcę do mojego chłopaka, do Pattie do Marii.
-To idź w stronę światła. -zobaczyłam tylko jak wskazuje palcem.
Zaczęłam biec.

*OCZAMI JUSTINA*

Była 4 w nocy. Usłyszałem jakiś dźwięk "pik, pik". Wstalem szybko z łóżka i pobiegłem do lekarza.
Po chwili był on już w sali.
-Justin. -wyszeptała. Miała ledwo co otwarte oczy, jej głos był zachrypnięty.
-Rose kochanie. -podbiegłen do niej.
-Za dwa dni wypuścimy panią. Ma pani wielkie szczęście. Muszę pani powiedzieć że on. -wskazał na mnie palcem. -Nie spał, nie jadł. Był cały Czas przy pani.

Przegadaliśmy jeszcze do 4 i ona znów poszła spać. Tylko tym razem nie sama tylko ze mną.

Obudziłem się i nie chciałem ja budzić. Zadzwonilem do chłopaków i powiedziałem że przeszczep się przyjął i że jutro ją wypisują.
-Hej kochanie. -usłyszałem jej piękny głos przez który zawsze przechodzą mi ciarki. Odwróciłem się do niej.
-Hej śliczna, jak się czujesz? -zapytałem.
-A bardzo dobrze. -uśmiechnęla się. -Pojedziesz mi po ubrania?
-Tak. Tylko to chcesz?
-Tak.
-A Pattie może przyjechać? Strasznie się o Ciebie martwiła.
-Tak! Chcę ja zobaczyć.

Długi? Sama już nie wiem...
Do jutra :)

9 komentarzy: